Krótkie przemyślenia na temat ww tematu, po rozmowie z prezesem Cinkiem.
30 stycznia 2016 roku – III nocna dycha do maratonu, start – godzina 22:00….. Tym razem pogoda dopisała, jeżeli chodzi o temperaturę, brak opadów (brak śniegowej śliskiej bryndzy na ostatnim podbiegu przy Globusie – jak to miało miejsce w 2014), jedyne małe ale… to wiatr.
Osobiście lubię biegać nocą i właśnie nocna dycha zawsze mnie najbardziej rajcowała. Po raz pierwszy na dychach (a to moja trzecia, w tym druga nocna) spotkałem się ze strefami startowymi. I dobrze, bo można było stanąć w „kolejce” swojego poziomu i nie tarasować drogi szybszym, lepszym, młodszym i starszym, ale ze stażem etc.
Trasa o kształcie rozdeptanego Pacmana wiodła spod Globusa, ulicą Zana w kierunku do Kraśnickich, potem Racławickimi, aż w okolice placu Litewskiego, gdzie był półmetek. Ten 5 km odcinek był dość łatwy jak dla mnie, amatora. Praktycznie ciągle z górki, momentami z bocznym nieprzyjemnym wiatrem. Kolejny fragment trasy to po prawej Teatr Osterwy, skręt w Narutowicza, gdzie trochę się zregenerowałem na zbiegu przy wietrze, tym razem twarz. Na 6 km przed skrzyżowaniem Lipowej z Okopową częstowali zimna wodą, pytałem o kawę…. krótkie „nie mamy”. Zamiast kawy podbieg ul. Marii Skłodowskiej Curie w kierunku miasteczka akademickiego UMCS. Chyba najcięższy odcinek na trasie, jak dla mnie – 600 m przy prawie 10 m w górę. Potem szybki zbieg Akademicką (jak nie oszukuje endomondo tempo 3:25), wyrównanie na Głębokiej. Po 8 km Nadbystrzycką – bieg pod wiatr i Zana – boczny wiatr i delikatnie pod górkę. Powoli udało się dobiec. Zostało nawet sił na finisz i przy 170 unm dobiegłem w niecałą godzinę brutto. Przyznaję się, nie szalałem, mogłem pobiec lepiej, biegłem na 80%. Każdy kto biega amatorsko, powinien pobiec w nocnej dyszce choć raz – ma swój urok, klimat, specyficznych kibiców – rewelacja.
Piotr